Malcolm Browne: Historia ikonicznego płonącego mnicha
fotograf Malcolm Browne, znany ze swojego szokującego i ikonicznego wizerunku samospalonego mnicha w Sajgonie, zmarł w sierpniu 2011 roku. 27.02.2012 w wieku 81 lat. Browne otrzymał Nagrodę Pulitzera za Reportaż Międzynarodowy, a także World Press Photo roku w 1963 roku. W 2011 roku Browne rozmawiał z redaktorem TIME international picture Patrickiem Witty ze swojego domu w Vermont.
Patryk Witty: Co działo się w Wietnamie do dnia, w którym zrobiłeś swoje słynne zdjęcie samospalenia Quang Duca?
Malcolm Browne: byłem w Wietnamie w tym momencie przez kilka lat, kiedy sprawy zaczęły wyglądać brzydko w środkowym Wietnamie. Bardziej niż wcześniej interesowałem się wietnamskimi buddystami, ponieważ wydawało mi się, że będą oni poruszali się i wstrząsali tym, co pojawi się później. Zaprzyjaźniłem się z wieloma mnichami, którzy byli liderami tego ruchu, który się kształtował.
około wiosny (1963) mnisi zaczęli sugerować, że zamierzają zrobić coś spektakularnego w ramach protestu–a to najprawdopodobniej byłoby wypatroszeniem jednego z mnichów lub podpaleniem. Tak czy inaczej, to było coś, na co musieliśmy zwrócić uwagę.
w tym momencie mnisi dzwonili do zagranicznych korespondentów w Sajgonie, aby ostrzec ich, że wydarzy się coś wielkiego. Większość korespondentów po jakimś czasie znudziła się tym zagrożeniem i miała tendencję do ignorowania go. Czułem, że z pewnością coś zrobią, że nie tylko blefują, więc tak naprawdę byłem jedynym zachodnim korespondentem, który opisywał fatalny dzień.
Pw: Opowiedz mi o tamtym poranku. Na pewno nie spodziewałeś się czegoś tak dramatycznego, ale czułeś się pociągnięty przez telefon poprzedniej nocy?
MB: miałem jakąś wskazówkę, że to będzie coś spektakularnego, bo wiedziałem, że ci mnisi nie blefują. Bardzo poważnie chcieli zrobić coś brutalnego. W innej cywilizacji mogło to przybrać formę bomby lub czegoś w tym rodzaju.
mnisi byli bardzo świadomi wyniku, jaki może mieć podpalenie. Więc zanim dotarłem do pagody, gdzie to wszystko było organizowane, to było już w toku-mnisi i mniszki śpiewały rodzaj śpiewu, który jest bardzo powszechny na pogrzebach i tak dalej. Na sygnał od przywódcy, wszyscy wyszli na ulicę i udali się pieszo w kierunku centralnej części Sajgonu. Kiedy tam dotarliśmy, mnisi szybko utworzyli krąg wokół precyzyjnego skrzyżowania dwóch głównych ulic w Sajgonie. Podjechał samochód. Wydostało się z niego dwóch młodych mnichów. Starszy mnich, opierając się nieco na jednym z młodszych, również wyszedł. Skierował się prosto na środek skrzyżowania. Dwaj młodzi mnisi wychowali plastikową puszkę jerry ’ ego, która okazała się być benzyną. Jak tylko usiadł, wylali na niego płyn. Wyciągnął zapałkę, zapalił ją, upuścił na kolanach i natychmiast stanął w płomieniach. Wszyscy, którzy byli tego świadkami, byli przerażeni. Było tak źle, jak mogłem się spodziewać.
Nie wiem dokładnie kiedy umarł, bo nie można było stwierdzić po jego rysach, głosie czy czymś. Nigdy nie krzyczał z bólu. Jego twarz wydawała się być spokojna, dopóki płomienie tak jej nie poczerniały, że nie dało się jej już dostrzec. W końcu mnisi uznali, że nie żyje i przynieśli trumnę, improwizowaną drewnianą trumnę.
PW: a ty byłeś tam jedynym fotografem?
MB: z tego co wiem, Tak. Okazuje się, że jakiś Wietnamczyk zrobił kilka zdjęć, ale nie wyszli—nie ma ich na kablach ani nic w tym stylu.
PW: co sobie myślałeś patrząc przez kamerę?
MB: Myślałem tylko o tym, że był to samooświetlony obiekt, który wymagał ekspozycji około, powiedzmy, f10 czy cokolwiek to było, nie pamiętam. Używałem taniego japońskiego aparatu o imieniu Petri. Byłem z nim bardzo zaznajomiony, ale chciałem mieć pewność, że nie tylko za każdym razem mam ustawienia w aparacie i odpowiednio go skupiam, ale także że przeładowuję na tyle szybko, że nadążam za akcją. Wziąłem około 10 rolek filmu, ponieważ ciągle kręciłem.
PW: jak się czułeś?
MB: najważniejsze w moim umyśle było wyjęcie zdjęć. Zdałem sobie sprawę, że jest to coś niezwykłego znaczenia i że będę musiał zabrać je do AP w jednym z jego dalekich macek ośmiornicy tak szybko, jak to możliwe. Wiedziałem też, że w Sajgonie jest to bardzo trudne w krótkim czasie.
PW: co zrobiłeś z filmem?
MB: cała sztuczka polegała na doprowadzeniu go do jakiegoś punktu transmisji. Musieliśmy dostarczyć surowy film frachtem lotniczym, albo w jakiś sposób. Nie podlegała wówczas cenzurze. Użyliśmy gołębia, by dotrzeć do Manili. A w Manili mieli aparat do wysyłania go drogą radiową.
PW: Co masz na myśli mówiąc gołąb?
MB: gołąb to pasażer regularnego lotu komercyjnego, którego namówiliście do noszenia dla niego małej paczki. Szybkość była najważniejsza. Więc musieliśmy zabrać go na lotnisko. Dostał się na pokład samolotu lecącego wkrótce do Manili.
PW: czy ktoś z AP, kiedy film dotarł, wysłał do Ciebie wiadomość, że obraz jest publikowany na całym świecie?
MB: Nie
PW: nie wiedziałeś?
MB: Nie, Nie wiedzieliśmy, to było jak strzelanie do czarnej dziury. Dowiedzieliśmy się, że przybył dopiero po tym, jak zaczęły napływać wiadomości z gratulacjami za wysłanie takiego zdjęcia. Nie był prowadzony przez wszystkich. „New York Times” go nie prowadził. Uważali, że to zbyt makabryczne zdjęcie, które nie nadaje się do gazety śniadaniowej.
PW: patrzę teraz na zdjęcie na moim ekranie. Powiedz mi, czego nie widzę – co słyszysz, wąchasz?
MB: przytłaczający zapach patyczków joss. Wytwarzają bardzo silny zapach, nie szczególnie przyjemny, ale ma na celu uspokojenie przodków i tak dalej. To był przytłaczający zapach, z wyjątkiem zapachu płonącej benzyny i oleju napędowego i zapachu płonącego mięsa, muszę powiedzieć. Głównym dźwiękiem był płacz i niedola mnichów, którzy znali tego gościa od wielu lat i czuli do niego żal. Potem krzyczeli nad głośnikami między strażakami, próbując znaleźć sposób, jak go ugasić, ugasić płomienie wokół niego, nie zabijając go. Więc to było zamieszanie.
PW: czytałem kiedyś, co prezydent Kennedy powiedział o Twoim zdjęciu. Powiedział: „żadna wiadomość w historii nie wywołała tak wielu emocji na całym świecie, jak ta.”
MB: tak, to może być, to brzmi jak uczciwy cytat z Białego Domu.
PW: czy uznałbyś to zdjęcie za szczytowe osiągnięcie w dziennikarstwie?
MB: to przyciągnęło wiele uwagi, powiem to za to. To niekoniecznie była najtrudniejsza historia, jaką kiedykolwiek miałem do omówienia, ale z pewnością była ważną częścią mojej kariery.
Zapisz się na Inside TIME. Bądź pierwszy i zobacz nową okładkę TIME I Otrzymuj nasze najciekawsze historie prosto na swoją skrzynkę e-mail.
Dziękujemy!
dla Twojego bezpieczeństwa wysłaliśmy wiadomość e-mail z potwierdzeniem na podany adres. Kliknij link, aby potwierdzić subskrypcję i rozpocząć otrzymywanie naszych biuletynów. Jeśli nie otrzymasz potwierdzenia w ciągu 10 minut, sprawdź folder ze spamem.
skontaktuj się z nami pod adresem [email protected].